piątek, 6 maja 2011
Dwutygodnik Strona kultury 55/2011
"(...) Po co malować? Jaki jest sens produkcji wizerunków za pomocą oleju, żywicy, szczeciny i kolorowych proszków? – pyta Gilewicz. Jednak w przeciwieństwie do wielu innych, którzy odpowiedzieli: lepiej kręcić filmy i robić instalacje, Gilewicz zadaje to pytanie i maluje dalej, a nawet aranżuje malowanie grupowe. Dzięki temu, że jego malarstwo rodzi się z wątpliwości, możemy sądzić, że powstaje dla powodów naprawdę istotnych. Wyposażając słowo „malować” we wszelkie dostępne przedrostki: namalować, domalować, przemalować, zamalować, a nawet – niemalować, a tylko podpisywać to, co namalowali inni, sprawdza: czy obraz może obejść się bez świata – swojego pierwowzoru, bez odbiorcy i bez autora? Na ile środki malarskie są autonomicznie wiarygodne, na ile gest malarski może odzwierciedlać rzeczywistość sam z siebie, nie udając że jest czymś innym niż tylko farbą?"
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz